sobota, 26 października 2013

Pieśń o szczęściu... czyli breaking bad.

Haisenberg said RELAX. 


Breaking bad zaczęłam oglądać parę tygodni temu. Słyszałam już o nim wcześniej naprawdę aż za wiele dobrego, może to właśnie dlatego tak długo zwlekałam z chamskim i bezprawnym ściągnięciem pierwszego sezonu z internetu? Kto wie, reasumując ostateczną decyzję podjęłam po przeczytaniu artykułu w Polityce. Nie byłam zdziwiona, tak jak parę milionów ludzi wcześniej, autor artykułu, wychwalił produkcję za dokładnie... wszystko. Począwszy od rewelacyjnych kadrów i doskonale dobranej muzyki, do nietuzinkowych postaci i ciekawej fabuły oraz losów danych postaci posplatanych ze sobą misternie niczym pajęcza siatka. Już nie miałam wyjścia. Musiałam popełnić moje ulubione przestępstwo. Sezon pierwszy połknęłam w zaledwie dwa dni. Obecnie kończę już sezon drugi. Co takiego ma w sobie ten serial, że przyciągnął do siebie tak ogromne rzeszy fanów ale i zatrzymał je... praktycznie na zawsze? 

Mogłabym wypisywać tu tysiące argumentów na poparcie tezy o jego niezwykłości.Daruję sobie. Czekam na Wasze komentarze. Bez zbędnych spoilerów. Oglądacie? Jeżeli tak, to za co lubicie ten serial najbardziej? 


czwartek, 15 sierpnia 2013

Kim są hipsterzy i na czym polega ich zwierzęcy magnetyzm

Bez zbędnego pitu-pitu, dziś zajmę się środowiskiem tak oldskulowym jak ksiądz Bashobora, który na stadionie narodowym wypędzał duchy i uzdrawiał chorych, mianowicie HIPSTERIĄ.

Kim są hipsterzy?
Tego nie można dokładnie stwierdzić, jednakże po wnikliwych analizach zauważyłam pewne zależności. Obserwacje moich kolegów przyniosły zatem skutki i to jest właśnie jedna z tych ciekawszych spraw- w towarzystwie, w którym się obracam brak jest hipsterów dziewczyn, są tylko hipsterzy chłopacy. Może to tylko zbieżność, może to coś na co żadnej uwagi nie powinnam zwracać, a może tylko mnie szokuje fakt, że to własnie płeć "brzydka" albo jak wolicie- silniejsza, wiedzie tutaj prym. 
Wracając do sedna, hipsterzy to zazwyczaj ludzie bardzo bogaci, albo za takich się uważający, albo takich udający (whatever), mają siebie za indywidualistów (rojenia wbrew rzeczywistości), robią wszystko pod publiczkę i ogólnie są niefajni.
Dobra cofam ostatnie słowo.
Hipsterzy to ludzie ogólnie uważający siebie za kogoś fajnego a czasami to po prostu mija się z prawdą. Myślą, że zostali stworzeni po to aby być zajebistym a nad populacją nie-hipsterską albo anty- hipsterską rozpaczają nosząc koszulki " Jestem zbyt super, żebyś mnie zrozumiał/a" (jakby ktoś tego pragnął). 
Hipsterzy wykazują także niewątpliwą wrażliwość muzyczną (bo przecież duPstep to dla nich największy artyzm ever) i niczym ludzie renesansu (Boccaccio, Da Vinci, Anioł, Botticelli itp.itd.) uważają ciało za najwspanialsze dzieło stworzenia. Od tych wielkich artystów różni ich tylko to, że w wersji hipsta "Narodziny Wenus"  wygląda mniej więcej tak:  

Kostki, chrząstki i te sprawy. 
(Wybaczcie, ale jedyny program do przeróbki zdjęć jaki posiadam to paint) 

2.Cechy charakterystyczne hipsterów, czyli ich cholerny "indywidualizm" aka wyglądanie tak samo

  • Czapka z daszkiem, najlepiej firmy "New Era", (nie wiem jak to odmieniać, ten szczegół zostawię hipstom).Czapka musi być w zajebistym kolorze, mieć zajebistą cenę i najlepiej aby była z zajebistej nowej kolekcji. 
  • Okulary, bo przecież to niezbędny element wyglądu, zwłaszcza dla ludzi NIE MAJĄCYCH żadnej wady wzorku. Dobrze by było gdyby były to ray-bany ewentualnie mogą być inne, ale wymagane kryteria to równie (nie)znana marka i równie "niska" cena.
  • Noszą idealnie wykrojone spodnie, tak obcisłe, że nic nie da się ukryć. Dziękujcie mi, że oszczędziłam wam przód... Lubimy orzeszki, ale tylko te felixa z Biedry. 

  • iPosiadają Iphony, Ipody, Ipady, Israty iWszystkie iTe iRzeczy, iBez iKtórych iIch iLans IByłby INiemożliwy. 
  • Jedzą, piją, lulki palą. Nie wiem czy Mickiewicz jest im obcy.... DAFUQ. Cóż za pomyłka, przecież oni cytowali "Panią Twardowską" już w 1797, dokładnie rok przed narodzinami poety! Co za spryciulki heheszki! W każdym razie papieros w ręku to ich "must have". 

  •      W jednej ręce papieros, w drugiej woda, albo yerba dostępna teraz w każdym większym centrum handlowym za jedyne 642957025295 i 99 groszy. A tak serio, w końcu oni muszą dbać o swoje zdrowie, dieta to podstawa...  
                                                                                                                               
  • Zapomniałabym jeszcze o jednej sprawie. Nieważne co. To musi być markowe.


    Kończąc tę mordęgę idę.
    I nie żegnam się z Wami.
    Jesteście zbyt mało offowi.
                          

wtorek, 13 sierpnia 2013

Przeprosiny, prośba o łaskę...

... Czyli magiel jednym słowem.


Uniżam się, składam pokłon i błagam o wybaczenie
I tak wiem
I'm just so fucked up.

Nie wiem czy uznacie moje wyjaśnienia za usprawiedliwienie, ale kochani są WAKACJE i trzeba było trochę ZASZALEĆ. Nie żebym każdego dnia imprezowała, ale trochę tego było, do tego musiałam nieco ustabilizować stan mojego zdrowia psychicznego i zmienić nastawienie wraz z percepcją odbierania rzeczywistości. Było warto, ponieważ zauważyłam zmianę- na lepsze, co warto zaznaczyć na wstępie, a teraz aby dłużej Was nie zanudzać, jeszcze raz przepraszam za własną niesłowność iiii....
To było pytanie retoryczne.
W KOŃCU JA TU RZĄDZĘ.



A teraz idę spać, moze przyśni mi się temat kolejnej notatki...
I'll be back soon motherfuckers.

sobota, 22 czerwca 2013

Niczym hovering cat i paciorek w jednym

Dzisiejszy dzień to psychodeliczny i wypruwający resztki soków witalnych Jules Winnifield a może Maresllus Wallace? Nevermind. W każdym razie skłonił mnie do przemyśleń w postaci poezji, a więc bawiąc się w Jaskra aka Fredro rozwalę ten dzisiejszy stan umysłu. 


Dzień jakiś taki czerwony się zrobił
Jako ciocia Stenia pierogi z nas zmącił
Czemuś ten gorąc matko nam zesłała
Na potępienie naród żeś skazała

Usta mnie świerzbią, ręka zaś odpada
Ruda takowoż maść ją oblała 
Jako spalona słońcem tym dostatnim
Chyba żem grób wykopiem dziś w Narni

Chopin po koncercie to dziś przy mnie bajka
Wierzyć się nie chce jaka ze mnie Łajka
Kończę już stawiać te piekielne wywody
Bym nie wyrządziła jeszcze większej szkody

Świeć słońce, świeć dziś nad nami 
Bo nie wiadomo jak Tusk skończy z grami
Miej jednak przywar taki sobie swoi 
Byś nie nas a narodowców spaliło dziś bez trwogi


AVE JA


wtorek, 18 czerwca 2013

Kubeł na głowę

Witam Was moi drodzy w ten jakże piękny, cholernie piękny wtorek. Irytujące lekcje zostawiam za sobą, paczkę chipsów, encykliki papieskie i inne mniej lub bardziej idiotycznie oraz nieistotne sprawy również a zabieram się za to co pewnie też nie zmieni mojego życia aczkolwiek nieco je ubarwi. 
Nie stosując się do rad zdrowego rozsądku mówiącego "wszechstronność to najgorsze ograniczenie z możliwych i wbrew pozorom najlepiej świat widzi się z jednego okna" zabieram się do pisania tego oto posta. Tym razem nie będzie morałów i kazań, będzie bardziej życiowo i zdecydowanie bardziej "lajtowo" jak to mówi połowa mojej neo-retro-prawnej klasy. A więc WAKACJE. Och taaaak... Czy wy też przeżywacie ekstazę słysząc te jedno siedmio-literowe słowo? Bo ja tak. 

Zacznijmy od tego, że to pierwszy taki ewenement w moim brutalnym i full of zasadzkas życiu. Może to kolejna z nich?  O nie, nie tym razem. Jeszcze miesiąc temu dałabym sobie głowę i rękę uciąć, że z moich ustach nie padłaby słowa, które zaraz napiszę. Wbrew pozorom mówię to z pełną premedytacją: JAK TO DOBRZE, ŻE KOŃCZY SIĘ ROK SZKOLNY!

Tak napisałam to. Czuję wyzwolenie. 



Obym nie skończyła tak jak nędzna kopia Jezusa powyżej. 

W każdym razie czuję tak wielką ulgę wiedząc, że już tylko jutro. Już tylko jedno cholerne zaliczenie z historii i pożegnam moją kochaną budę z hukiem i wielkim bananem na ustach... Skończy się jedno a zacznie drugie, ale to już nie temat na ten post. 
Jednak stając się egoistką na poziomie 1 a nie 2, zapytam się Was jak Wy planujecie spędzić wakacje? W mojej gazecie najęłam kilku niewolników (MASZ NAPISAĆ I JUŻ!) do wyciśnięcia z siebie choć kilku zdań na temat tego jak spędzą tegoroczne dni wolne. Było dużo propozycji ale jako, że moje liceum to zbiór szalonych osobowości większość nie nadaje się do praktykowania przez dużą liczbę nieskrzywionego psychicznie społeczeństwa (za jakie Was mam i tylko wyłącznie Was mam.) Także pojawiały się turnieje rycerzy, bawienie się w żołnierzy, oczywiście siatkówka, którą bardzo ale to bardzo propaguję... Ale co dla tych którzy zamierzają spędzić wakacje w domu? 

Czy macie jakieś pomysły?
Kurs szybkiego czytania, oglądanie filmów i granie na komputerze do siódmej nad ranem (to jest na przykład sposób spędzenia wakacji przez moją wychowawczynię), rysunek tego samego pejzażu przed dwa miesiące a może robienie zdjęć każdemu kto niespodziewanie przejdzie przez was trawnik?
Ja jako intelektualistka do potęgi sześćdziesiątej dziewiątej zapewne spędzę tegoroczne wakacje na imprezach, chłopakach, imprezach, chłopakach... Czy wspominałam o imprezach? 

Tak więc jest tysiąc różnych pomysłów na spędzenie tegorocznych wakacji a rozmyślając nad moimi retorycznymi (kuźwa przepraszam) pytaniami, dam Wam kilka wskazówek o czym należy pamiętać od najbliższego piątku (yhmmm, tak załóżmy, że wysiedzimy w szkole do piątku):

ZASADA NUMER 1
ZASADA NUMER 2
ZASADA NUMER 3

Cofnij się do zasady numer 1.
Tak więc z koszulką czy bez. Rozumiejąc mój tandetny żart czy nie. Będąc jak Jim Carrey czy nie.
Damy radę. A ten tydzień (i następny) będą tylko wisienką na przyszłym mega torcie.
Trzymajcie się.

czwartek, 13 czerwca 2013

Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam

Trochę czasu minęło odkąd dodałam ostatniego posta i przyznam się Wam, że jest mi naprawdę bardzo wstyd...


Nie, nie jest. Wybaczcie. Ostatni tydzień zdezelował mnie w 99 %. Stwierdziłam, że otaczają mnie idioci, musiałam uczyć się teorii funkcjonowania społeczeństwa, przyszedł czas na pogodzenie się z matematyką  a także polecenie namalowania Sebastiana Vettela przez jego wierną fankę Elżbietę aka policyjną pyskownicę aka GOŁAJSKĄ. Nie powiem było wesoło.


Jednak wszystko ma swój koniec a każdy koniec to nowy początek z kolei ten zawsze na starcie jest zły a potem staje się coraz to lepszy. Musicie przeczytać to jeszcze raz? Mam nadzieję, ze nie. W moim wypadku tym dobrozłym początkiem było zapalenie gardła i 4 dni wolne od szkoły.



Tak więc własnie wyleguję się w domu,  już zjadłam pyszne śniadanko, wzięłam przedobre syropki i zabieram się do arcy męczącej, arcy stresującej i arcy masochistycznej frakcji jaką są KSIĄŻKI! Właśnie tak, dzisiaj postanowiłam otworzyć taki mały kącik, w którym będę pisała tylko i wyłącznie o książkach. Postaram się aby pojawiał się on w każdy czwartek, ale już chyba dałam się trochę poznać. Słowności we mnie za grosz, dlatego zawsze bierzcie sobie poprawkę na dzień czy dwa.

Książki to coś co ja osobiście uwielbiam. Jest to jedna z moich największych pasji. Jako człowiek z ogromną wyobraźnią potrzebuję hmm... pewnego rodzaju wybiegu; jakiegoś ogromnego pola do popuszczenia wódz i odcięcia się od rzeczywistości. Takim właśnie miejscem a raczej portalem pozwalającym dostać się do tego miejsca, jest dla mnie książka. Literatura. Zagłoba, wydra, Harry, Wiesiek, Cersei czy Frodo. Jako uczennica klasy prawnej mam zabójczo mało czasu na czytanie tego co tak naprawdę mnie kręci ale czas wolny od liceum wykorzystuję na maksa przenosząc się do ukochanego świata fantasy.

Dopiero dzisiaj otwieram ten dział, dlatego nie będę skupiała się na jednym wybranym dziele literackim a na książkach jako pewnej spójnej całości. Ostatnio coraz mniej ludzi czyta. Jest to fakt powszechnie znany, ja w swojej jakże treściwej i pełnej kontrastów egzystencji zawsze starałam się przekonać ludzi do czytania. Wiele osób mówi, że manierę czytania lektur czy też innych czytadeł wynosi się z domu. Nie zgodzę się z tym. Moi rodzice jak osoby XXI wieku są cholernie zapracowani i tak naprawdę nie mają ani nigdy mieli czasu na to żeby zajrzeć do jakichś książek. Oczywiście literatura nie jest im obca, jednak to nie oni przekazali mi tę przysłowiową pałeczkę. To nie oni pierwszy raz zaprowadzili mnie do biblioteki, to też nie oni pokazali mi przepiękny świat baśni. Myślę, że na to czy sięgamy po... kurcze, nawet zwykłą gazetę, wpływa na nas otoczenie. Bierzemy przykład z innych, podążamy za modą, trzymamy się wytycznych powielanych przez następne pokolenia młodzieży przewijającej się w naszych szkołach, podwórkach czy osiedlach i niestety przykro mi to pisać, ale w tych wskazówkach brak jest tego wyraźnego : CZYTAJ, ROZWIJAJ SIĘ. Nie zamierzam bawić się w starą, zrzędzącą nauczycielkę czy też bibliotekarkę, nie to jest moim celem. Chcę was tylko w jakiś sposób uświadomić i zachęcić do czytania. Może gdyby więcej ludzi czytało, nie mielibyśmy w Polsce tylu analfabetów a i nasze władze przestałyby się wydurniać i pieprzyć bez sensu o zielonych migdałach.



Zrobiło się podniośle, dlatego spuszczając z tonu...


TAK WIĘC CZYTAJCIE, bo jak nam to nasza kochana Wisława Szymborska kiedyś powiedziała:
"Czytanie książek, to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła!"


Niech to nam dziś przyświeca.
Ament.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Dobrego złe początki... a może złego dobre. nevermind.

Moi drodzy,
musicie mi wybaczyć ale ten tydzień mam tak zapchany, że mimo iż to dopiero jego początek (nieszczęsny poniedziałek) to już nie mam siły. Odpuszczę sobie pisanie w najbliższych 3-4 dniach, ale obiecuję, że w czwartek albo piątek zaskoczę was dobrym artykułem (nie żeby poprzednie były złe, ale zawsze może być lepiej :)) 


Tak więc życzę Wam miłego (PHI)... znośnego tygodnia. Aby nikt nie dowalił wam do nauki tyle co mi. 

Pamiętajcie o dobrym samopoczuciu, nastroju wyregulowaniu, snach z seksownymi przystojniakami/bądź dziewczynami, a najlepiej trójkącikach iii RELAX.

piątek, 31 maja 2013

Co z tą Polską panie premierze?

Wbrew dzisiejszemu tytułowi nie będzie o sz.p. Tusku ani nawet o polityce. 

Zapytacie więc skąd ten tytuł. No cóż. Czytając dzisiejsze internetowe wydanie magazynu "Wprost" tylko to przychodzi mi do głowy. Ale zostawiając panią prezydent Warszawy, jej nieszczęsne pięć złotych ( a raczej jego brak ) i ochroniarzy kupujących  prezydentowi Gruzji... botoks, przejdźmy do tematu głównego. Po takiej dawce skrajnie debilizujących i ogłupiających wiadomości powinnością jest już wkleić odpowiedni obrazek:


Dzisiaj pozwolę sobie wystrzępić jakże drogocenne palce na temacie jakim są SERIALE. Właśnie tak! Wzrok was nie zawiódł. Serial... wg wikipedii wieloodcinkowa telenowela najczęściej ograniczająca się do ludzkich problemów (BUHAHA) przy okazji reklamująca jakiś produkcik czy dwa. Ponoć w Ameryce każdy dobry filmowy aktor zaczynał od komercyjnego szajsu jakim jest serial. Takie rzeczy niestety nie u nas. Dobrzy aktorzy w Polsce zaczynają w teatrze a kończą w serialu. 
Jednak zdarzają się perełki i w tym świecie, pełnym sztuczności, blefu i robienia z człowieka idioty. Mam na myśli oczywiście kultowy serial pt. "Gra o Tron". Jedyny taki, który z PRZYJEMNOŚCIĄ da się oglądać. 
Właśnie w tym momencie czuję jak podnoszą się głosy oburzenia:
-Aleeee "Pierwsza Miłość"!!!
-A co z "M jak Miłość"???!!
-A co z "D jak Dupa"?!!


CZAS Z TYM SKOŃCZYĆ MOI DRODZY PATAFIANIE!

Przepraszam, choć raz chciałam się poczuć jak gościu z telezakupów Mango.
Chyba sami przyznacie, że obecne polskie seriale, tylko zaśmiecają nasze umysły i robią nam kaszkę z mózgu. Rozprostowują jakże cenne zwoje mózgowe! "Barwy szczęścia" i te inne głupie, małostkowe telenowele marnują nasz czas. Ostatnio nawet zaciekawiona ( i nie chcąc być nazywana osobą zaściankową) usiadłam i obejrzałam dwa lecące zaraz po sobie, odcinki znanych całej Polsce tasiemców. TO BYŁO STRASZNE! Dialogi na poziomie Barvo Girl i chodzące drewna, na tyle bezczelne aby nazywać się AKTORAMI. To było półtorej godziny udręki. Po raz kolejny doznałam oświecenia i przykładu na to, że coś może być nawet na tyle głupie aby śmieszyć. 
Jednak nie myślcie sobie, że to nasze rodzime nowelki prowadza prym wśród swoich światowych pobratymców. Co to, to nie! Jest jeszcze coś gorszego, coś co chyba zna każdy. Coś co kończy się... nie, w zasadzie to coś nie ma końca. Serial durniejszy i przebijający wszystkie inne o miliardy lat świetlnych... Chyba już domyślacie się o czym mowa.

MODA NA SUKCES! Odmóżdżacz odmóżdżający nawet tych odmóżdżonych! Coś co przeraża nawet ludzi gotowych na Zombie Apokalipsę! 
Ostatnio mając serdecznie dość wszelkiego co mądre, piękne, poznawcze i uszlachetniające włączyłam telewizor i zbaraniałam. Po dwóch minutach pomyślałam to co seksowny Dean Winchester.
I zwątpiłam. 

Od tamtego czasu zwróciłam honor nawet "Szpitalowi". Swoją drogą reklama ostatniego odcinka całkiem mnie zaciekawiła. Nóż w dupie to prawie tak ekscytujące jak Tom Hiddleston w mokrym podkoszulku.
Wracając do tematu.
I kończąc z gifami.
Seriale to... to za dużo nawet jak dla mnie. 
Dlatego zostawiając wam na pociechę umysłową kontemplację, nie zamieszczę w tym poście zakończenia. Nie będzie jednej, zwartej zszywki zbierającej ten cały bajzel. Dobrej nocy. 



I przepraszam, słownośś nie jest moją dobrą stroną... w zasadzie nie jest żadną "stroną". :)

czwartek, 30 maja 2013

Na tapetę weźmy Cannes


Złote palmy już przyznane, przeczekałam szum i biorę sprawę w swoje dłonie.

Myślałam, że będzie wrzało o wiele, wiele bardziej a tu siurpryza. Wyborcza zdołała streścić całe Cannes w dwóch stronach, nie było medialnej nagonki, wszystko odbyło się bez większego echa. Czyżby zmiana na lepsze?
Oglądałam galę na jednym wdechu, co ciekawe nawet nie znając francuskiego śmiałam się z wybiórczych żartów Audrey Tautou, czekałam na główną atrakcję wieczoru- ogłoszenie laureata złotej palmy. Można było spodziewać się naprawdę wszystkiego. Oczywiście miałam swoich faworytów, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę, że to mało prawdopodobne aby któryś z nich wyrwał statuetkę.



 Nie myliłam się, wygrał film, który był nie wątpliwie najgłośniejszy i najbardziej propolityczny (jeżeli w ogóle można użyć w stosunku do niego takiego słowa) czyli "Życie Adeli". Film przedstawiający ponoć egzystencję bez pomijania żadnego jej elementu, nie czynienia jednego ważniejszym niż drugi. Film (między innymi) o miłości lesbijskiej, czyli tematu wzbudzającego tak wiele różnych emocji...

Mimo, że ponoć obraz jest dobry, a sam reżyser Abdellatif Kechiche stworzył nam wszystkim dzieło do nie lada intelektualnych rozmyśleń, mam mieszane uczucia.
Koniecznym jest wspomnieć, że filmu nie oglądałam, dlatego można bardzo sceptycznie podchodzić do tego wszystkiego co tu piszę (...najzdrowsze podejście). Jednak ja osobiście nie mogę oprzeć się wrażeniu, ze to wszystko było po prostu do przewidzenia a Cannes stało się kolejnymi amerykańskimi Oskarami.
Filmy dobre dzielą się na te potrzebne i na te... nazwijmy je INNE, pełne artyzmu, czasem zrozumienia, innym razem po prostu kierujące nas do umysłowej kontemplacji. Mimo, że chłodny obraz Kechiche'a miał należeć do tej drugiej grupy wbrew wszystkiemu zarządził się sam i wpasował w pierwszą. Nie chce mi się wierzyć, ze to przypadek. Film o parze homoseksualnej akurat wtedy gdy oczy całej Europy są skierowane na właśnie tę sprawę?  Może projekt "Życie Adeli" miał nam coś uzmysłowić ale dlaczego od razu wręczać mu złotą palmę tylko dlatego, ze historia skupia się na lesbijkach- temacie tabu, temacie, na temat którego tyle zdań ile wypowiadających się.
Rozmawiałam na ten temat z moim kolegą, kolegą homoseksualnym. Zdziwiło mnie, że ten pomysł tak bardzo mu się spodobał, że nie zobaczył w tym nic dziwnego. Powiedział, że to dobrze, że kino się otwiera, że nie ograniczają go obecne problemy społeczne. Pomyślałam sobie "What the fuck ar he talking about!?"
Moim zdaniem to działa na odwrót, niedługo zaleje nas masa filmów z całującymi się dwoma dziewczynami bądź facetami. Czy tego chcemy od światowej sławy twórców? Czy tego chcemy od niezależnego kina? ( Bo za takie właśnie utrzymuje się ponoć Cannes)
To cholernie trudny temat, ja poczułam rozczarowanie. Nie dlatego, ze wygrał film o parze ładnych dziewczyn, nie dlatego, że wygrał film, który pokazuje, że takie tematy w kinie są nietykalne, bo NIE SĄ. I doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Zabolało mnie to, że nie docenione zostały inne filmy, być może lepsze, ale zupełnie nie pasujące do tych wspomnianych przeze mnie wcześniej dzieł "potrzebnych".
"Życie Adeli" zainteresowało mnie strasznie. Na pewno obejrzę ten film i może wtedy obraz i przekaz staną się łatwiejsze; prostsze. Póki co nie mam zdania na temat tego filmu, nie będę się ograniczała, poczekam i wtedy ocenię. Dzisiaj pozostanę przy lekkiej nucie sceptycyzmu i zainteresowania.

I pamiętajcie, że nie jestem obiektywna.
Jak zwykle przemawiał za mną subiektywizm i stronniczość.






TO DO ZOBA.


wtorek, 28 maja 2013

Sursum Corda!

Każdy w pewnym momencie swojego życia (zazwyczaj tym najbardziej bezowocnym) chce zrobić coś ważnego. Coś doniosłego. Chowając kartkę z napisem "Periculum In Mora" postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce.

Kończąc z bezsensownym pieprzeniem o Chopinie, zamierzam stworzyć swój własny pentastyl. Kończąc z mądrymi wyrażeniami, publicystyczny blog będący jakimś azylem. Azylem od piekła dnia codziennego. Nie mam na co narzekać i też nie o tym zamierzam pisać. Oczywiście współczucie w dzisiejszych czasach sprzedaje się najlepiej, aczkolwiek mi nie macie czego współczuć. Abstrahując od tego wszystkiego niecna Mery pojęła odwieczną tajemnicę i nauczyła się przedłużać własną rękę. Dłoń ta będzie barwiła się każdym kolorem tęczy, nie zamierzam ograniczać się do jednego wybranego tematu. Grunt to wzbudzenie zainteresowania rzeczami oczywistymi przedstawionymi w nieoczywisty sposób. Zobaczymy czy uda mi się osiągnąć odpowiednie rezultaty... Składając wszystko do jednej, zgranej (na swój sposób) kupy, znajdziecie tu coś o malarstwie, muzyce, filmie, książkach, polityce, coś niewybrednie wrednego i zapewne coś nienaturalnie małostkowego. Taka już jestem. Niedługo zresztą przekonacie się o czym mowa.
Omne principium difficile, jak mówi moja pani od łaciny. Jednak ja jestem uparta... i ambitna.
Obiecuję, że będzie wesoło.
Zapnijcie pasy, bo właśnie siadacie do prawdziwego rollercoastera...
JAZZZDAAA